Witajcie Kochani. Powiem Wam, że odkąd urodziła się Jagódka mam niekiedy wrażenie, że funkcjonuję na wariackich papierach. Wszystko w biegu, chaotycznie, byle zdążyć nim się doba skończy. Za to później zbieram tego efekty.
Opowiem Wam moje przejścia z mydłem jakie miałam ostatnio. Otóż weszłam któregoś dnia na jeden z blogów, które odwiedzam i po przeczytaniu tego postu zachciało mi się zrobić mydło:) Zapisałam sobie stronę z przepisem na " za jakiś czas". I nagle ten czas nadszedł, jednak już nie chciało mi się zaglądać do przepisu, bo mimo wszystko nie mam go za wiele i postanowiłam, że zrobię z pamięci. Tak też się stało. Dosłownie na szybcika i niewiele myśląc, (podkreślam "niewiele") rozpoczęłam od smażenia mydła. Tak, tak, od smażenia. Rozpakowałam naprędce dwa mydła, wrzuciłam do garnka, zamieszałam i wyszłam do dziecka:)
Po chwili wróciłam do kuchni a tu...siwo! Mydło nie tylko się smażyło ale nawet paliło!
(A ja naiwna sądziłam, że się rozpuści:)
Więc, oczywiście najpierw zaczęłam wietrzyć, następnie wydrapywać siłą a nawet nożem mydło od dna, oczyszczać i skrobać zanieczyszczenia. Później był czas na doszorowanie garnka i zajrzenie do przepisu co zrobiłam nie tak:)! No i wtedy okazało się, że potrzebna jest woda. Więc od nowa zaczęłam cały proces.
Następnie okazało się, że ponieważ nie użyłam tego mydła z instrukcji tylko zupełnie inne, zwykłe, nie chciało się rozpuścić.
Mieszając i stojąc przy tym garnku powoli traciłam cierpliwość. Zrobiły się gluty, mydło ciągnęło się jak bardzo gęsty karmel tyle, że w oddzielnych kawałkach, niekiedy wręcz jak sznurki. No zupełnie to do mydła nie podobne!
No i co robić z czymś takim? Szkoda mi było wyrzucić.
Wpadłam na pomysł, aby użyć miksera:) No więc wzięłam tą nieszczęsną zawartość garnka i zaczęłam miksować. Tego już szczegółowo opisywać nie będę:) Sprofanowałam przepis całkowicie ale było lepiej.
Następnie dodałam do ciężko powstałej masy kawę (mieloną, nie parzoną), cynamon, kurkumę i olejek migdałowy.
Paćkę, która powstała wsadziłam do pudełeczek jakie miałam pod ręką.
Za bardzo mi się nie podobało to co powstało, ale cóż najważniejsze, że się nie zmarnuje:)
Już stwierdzam, że konsystencja nie jest właściwa, bo mydło topi się trochę jak czekoladka, gdy za długo potrzymamy w dłoni. Jednak najważniejsze, że je wykorzystam:)
Natomiast: Nigdy więcej mydła hand made!
A jeśli znów się skuszę to z pewnością dodam wodę:) i mydło koniecznie "Biały jeleń":) + czas w pełni przeznaczony na to co chcę zrobić, czyli nie na "szybcika":););););)
A jak jest u Was? Też miewacie takie przygody? Czy ja tylko taka "zdolna" jestem:)?
Pozdrawiam i dziękuję, że macie dla mnie czas:):)
Ps. To jest mydło do pillingu, oczywiście:)
Ps. To jest mydło do pillingu, oczywiście:)
poddałaś mi pomysł na świąteczne prezenty! dziękuję za opis wykonania mydełka, wiem czego unikać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Najlepiej skorzystać z opisu, który kryje się pod linkiem:):) pozdrawiam ciepło:)
UsuńJa "Białego Jelenia" nie używam, bo ma łój wołowy, a ja jestem wege;-) w filozofii całej;-) Natomiast mydełka zawsze robiłam w okolicy świąt dla znajomych, takie malutkie na mikołajki:-) W dużych formach do mrożenia lodów:-)
OdpowiedzUsuńO! To bardzo fajny pomysł:)
Usuńjeszcze nigdy nie robiłam mydełek, może kiedyś się skuszę:) pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńKupowałam mydła do pillingu ale żadne nie wydało mi się dostatecznie szorstkie. To, które zrobiłam pełni swoją funkcję a to zasługa mielonej kawy. Także akurat pod tym względem mogę polecić:)
UsuńMydełek jeszcze nie robiłam, ale do takich niespodzianek to zdolna jestem że hej hihi. Najważniejsze ze spróbowałaś i coś tam jednak Ci wyszło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
To pocieszające;) również pozdrawiam:)
UsuńJa też kiedyś miałam fazę i zryw na swoje mydło, ale tak jak Ty nigdy więcej mydła hand made :)
OdpowiedzUsuńUbawił mnie Twój wpis :) Faktycznie zachwycająco i zachęcająco to, co wyszło nie wygląda ;) Ale jeśli się nada....
OdpowiedzUsuńMydełek nie próbowałam robić, ale nęci mnie, szczególnie, żeby pokombinować z moim miodkiem :)
A Jagódka pewnie niebawem będzie próbowała Ci pomagać w eksperymentach :) Ja w grudniu powitam trzecią córcię :D
Buziaki
W rzeczywistości wyglądają troszkę lepiej. Mają bardziej brązowy kolor:) Miodowe mydełka? Brzmi super!
UsuńTo już w grudniu? Jej, zleci bardzo szybko:) na święta:) cudownie:)
Hehe....fajny wpis, lubię humorystyczne podejście. Mydełko nadaje się na prezenty jak nic. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) wolę sama je wykorzystać, hi, hi;)
UsuńHeh,podziwiam sama nie wiem czy odważyłabym sie na zrobienie mydła hand made chociaż pomysł muszę przyznać mi sie podoba,jak znajdę czas to moze sama spróbuje hahah ^^
OdpowiedzUsuńCzekam w takim razie na efekty;)
UsuńNie mam doświadczeń z mydłem, ale sam pomysł podoba mi się, może też kiedyś spróbuję :).
OdpowiedzUsuńJak widać doświadczenia z mydłem mogą być "super" przygodą;);)
UsuńI nie wyrwało Ci się przy tym żadne " brzydkie" słowo??????
OdpowiedzUsuń:) to nie w moim stylu:) ale pożałowałam, że się za to w ogóle wzięłam. Wydawało mi się to takie proste...gdybym tylko wiedziała...
UsuńPodziwiam za cierpliwosc!
OdpowiedzUsuńOj, cierpliwości to ja nie mam;) choć może w tym jednym przypadku...
UsuńLubię takie różne wynalazki ale mydla jeszcze nie robiłam .
OdpowiedzUsuńAnitko,ze też Co się chcialo mikser brudzić tą paćką haha,ale człowiek jest zawsze bogatszy w doświadczenia i wie jakie błędy popełnia,bo sama się o tym przekonałaś.Kolor faktycznie wyszedł nijaki i brzydki,ale może w praniu wcale nie jest z nim tak źle i działa jak należy .
Buziole kochana:)
Danusiu, w pillingowaniu, hi, hi działa należy;) a kolor wyszedł bardziej brązowy. Zdjęcie nieco oszukało:)
UsuńŚwietny post, mydła nie robiłam, ale może się skuszę a teraz wiem czego unikać:) pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńTak, tak trzeba się uczyć na cudzych błędach. Popieram:) pozdrawiam :)
UsuńNo ciekawa historia hehe :-) Najważniejsze, że mydełko w końcu wyszło a Ty jesteś bogatsza w doświadczenia :-) A następne wyjdzie już idealne ! ;-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy następne będzie, hi, hi:)
UsuńAle z Ciebie gagatek;) podziwiam za cierpliwosc:)
OdpowiedzUsuńTak, wykazałam się cierpliwością i cud, że tego nie wywaliłam bo faktycznie miałam taki moment słabości:)
UsuńJak się czyta Twój wpis, to człowiek sobie myśli, że to całkiem wesoła historia :)) Jednak podejrzewam, że wcale nie było Ci do śmiechu, kiedy za pierwszym razem dzieło uległo spaleniu.
OdpowiedzUsuńNigdy nie robiłam takiego mydła, ale może kiedyś i ja się skuszę...
Pozdrawiam :))
Oj tak, śmiechu wtedy nie było:)
UsuńOj kochana mimo wszystko mi się chce śmiać, bo opisujesz tą historyjkę w bardzo sympatyczny sposób. A przede wszystkim powinnam Cię przeprosić, bo to całe zamieszanie przeze mnie. W końcu to na moim blogu znalazłaś przepis na mydło. Mnie sie nie raz takie historie zdarzały zwłaszcza jak miałam małe dzieci. .. Nawet sobie nie wyobrażasz ile ja czajników spaliłam, Dobrze, że teraz mam elektryczny, który się sam wyłącza :) Pozdrawiam Cię serdecznie i całuski przesyłam...
OdpowiedzUsuńNo tak, tylko gdyby mi się zechciało jednak spojrzeć w ten przepis drugi raz i się go trzymać to pewnie całej historii by nie było:) także polecam Twój przepis byle się go trzymać. Ja dodatkowo cały czas kombinuję jak tu zaoszczędzić trochę czasu. Próbuję wykonywać kilka czynności jednocześnie. I później takie rzeczy mi wychodzą, nie ma się co dziwić.
UsuńA jeszcze jedna sprawa co do mydła. Ja mam taki stary garnek metalowy w którym robię tylko mydło. Nie używam go do gotowania :)
OdpowiedzUsuńTak czy tak to musiałam wyszorować po przypaleniu bo i drugie by nie wyszło. Chyba, że spalone mydło ma jakieś pozytywne właściwości dla skóry, hi, hi a nie sądzę. W każdym razie w tym eksperymencie żaden garnek nie ucierpiał. Szybko doszedł do siebie:);)
UsuńTo całe szczęście :) pozdrawiam następnym razem pójdzie lepiej
UsuńPrzyznam,że bardzo mnie zainteresowałaś robieniem mydła, nigdy takiego nie robiłam i chętnie zerknę na przepis bo jak ktoś wyżej napisał to może być swietny pomysł na prezent. Ja miałam kilka przypadków spalenia różnych rzeczy ze względu na zajęcie się dziećmi....ale największy" pożar " zrobiłam pracując na oddziale noworodkowym, kiedy to po wstawieniu smoczków do gotowania, poszłam zająć się bardzo chorym dzieckiem. Dym i swąd był niesamowity , oczywiście wszystkie smoczki zesmażyły się na amen niczym Twoje mydło. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo dopiero historia. Moja przy Twojej blednie:) dobrze, że tak się to skończyło, pozdrawiam:)
UsuńPodziwiam Cię! :) Musi obłędnie pachnieć takie mydełko ;)
OdpowiedzUsuńTak, zawłaszcza, że uwielbiam migdałowy zapach:) ale można dowolnie sobie te zapachy komponować i to też jest dobra strona mydełek hand made :)
UsuńPodziwiam Cię za cierpliwość ! Mam kilka podobnych przygód, ostatni mój eksperyment to powidła spalone razem z garnkiem. Na szczęście obyło się bez straży pożarnej....Nie wiem czy skorzystam z przepisu na mydełko bo mam świeżo odnowioną kuchnię :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Rzeczywiście lepiej nie:) szkoda by było kuchni;) ale może za jakiś czas jak znów trzeba będzie ją odnowić;)
UsuńA powideł bardzo szkoda:(
Anitko! Przede wszystkim bardzo dziękuję, sama sobie marzę o mydełkach własnej roboty, a że ze mnie człowiek gorączka, a trzylatek wiesza mi się na nogach, pewnie też robiłabym to na łapu - capu ! Teraz już wiem, co i jak :D A po drugie - gratulacje że nie straciłaś zimnej krwi i walczyłaś do końca! Mydełka wyszły bardzo ładnie, pewnie też pięknie pachną :D Och, i widzisz, jak działa kobieta: Ty napisałaś o mydlanym armagedonie, a mnie się zachciało już biec do sklepu po białego jelenia :D Pozdrawiam i pozdrowienia dla Jagódki :)
OdpowiedzUsuńHi, hi to może wkrótce u Ciebie przeczytam mydlaną historię:) Dziękuję i również pozdrawiam cieplutko)
UsuńJa za takie rzeczy nawet się nie zabieram :) więc i przygód nie mam :)
OdpowiedzUsuń